Trasa dookoła Tatr zajmuje ważne miejsce w hierarchii dokonań większości polskich turystów-kolarzy. Wielu realizuje ją na początku przygody z turystyką rowerową, a innym, jak mi, zajmuje prawie trzydzieści lat, by w końcu objechać Giewont, Gerlach, Krywań i całe tatrzańskie towarzystwo. Dodatkowo zmotywowało mnie otwarcie nowej, świetnej drogi rowerowej – pierwszego etapu polsko-słowackiego szlaku okrążającego całe Tatry.
Jak wspomina oficjalna strona, szlak wokół Tatr ma umożliwić dostęp do atrakcyjnych, dotychczas nie- i trudno dostępnych lokalnych wartości krajobrazowych, kulturowych, historycznych i przyrodniczych. Nowy szlak stać ma się też szkieletem rowerowej infrastruktury Podhala, ale także Spisza, Orawy i Liptowa, a więc regionów zarówno Polski, jak i Słowacji. Początki są obiecujące – robi się dużo, a mówi o tym nie więcej niż trzeba. Sam o planach realizacji szlaku przypomniałem sobie we wrześniu po latach, czytając w Internecie informację o otwarciu pierwszego odcinka prawie 250-kilometrowej trasy. A więc zupełnie inaczej, niż w przypadku (nie)sławnego już Green Velo we wschodniej Polsce.
Pierwszy odcinek trasy rowerowej wiedzie z Nowego Targu do Trzciany (Trsteny) na Słowacji, przez ponad 40 kilometrów prowadząc rowerzystów po śladzie zamkniętej w 1989 roku linii kolejowej. Linii, w której powstaniu przed ponad 110 laty miał udział hrabia Władysław Zamojski. Kiedyś z tych stacji odjeżdżały w Bieszczady nawet pociągi z… owcami, tworząc wyjątkowy, kolejowy redyk. Dziś na linii „suchogórskiej” (prowadzącej z Nowego Targu do Suchej Góry na Słowacji) oprócz zapomnianych stacji kolejowych są specjalnie dla rowerzystów odnowione mosty, stalowe i drewniane, przystanki dla rowerzystów ze stylowymi wiatami, ławkami, stojakami na rowery, mapami i tablicami informacyjnymi. I oczywiście świetna, asfaltowa nawierzchnia.
Nie pomylę się chyba, jeśli te małe kilkadziesiąt kilometrów z Nowego Targu nazwę najlepszą drogą rowerową dzisiaj w Polsce. Połączenia takich widoków, w tym na najpiękniejsze polskie góry, świetnej nawierzchni, wspaniałej spójności trasy, nawet przemyślanej i estetycznej infrastruktury niestety nie znajdziecie nigdzie indziej w naszym kraju, nawet na wspominanym Wschodnim Szlaku Rowerowym. Pisząc o spójności mam na myśli wykorzystanie śladu kolejowego i osiągniętą w ten sposób ciągłość podróży, oraz idące za tym bezpieczeństwo i komfort turysty.
Wyjątkowa infrastruktura? Wystarczy rzucić okiem na wiatę budowaną tuż obok Czarnego Dunajca: z dużym paleniskiem, mnóstwem miejsca na namioty wokół, lub nawet na jeden czy dwa wewnątrz, z podstawowym dostępem do wody. Gdyby jeszcze postawić obok estetyczną toaletę i umieć dbać o czystość w niej, umieściłbym to miejsce na okładkach folderów promujących polskie trasy rowerowe w Europie. Chcę wierzyć, że na gotowej pętli dookoła Tatr takich miejsc będzie więcej – a może będą tak rozrzucone, by w przemyślany sposób stanowić propozycję kolejnych noclegów dla budżetowych turystów? Przy okazji – widząc wiatę nad Czarnym Dunajcem od razu przypomniała mi się piękna stanica wodna widziana na rowerze w Borach Tucholskich.
Fantastyczny nastrój ze szlaku prysł w mgnieniu oka, gdy zajrzałem do Czarnego Dunajca na krótkie zakupy. Spodziewałem się kameralnego miasteczka, podhalańskiego klimatu, a zastałem odrzucający, zastawiony samochodami, zaklejony reklamami główny plac miasta. Na Twoim miejscu, Turysto, nie traciłbym czasu i nie odwiedzał Czarnego Dunajca. Bo z zostawionych przez Ciebie pieniędzy wkrótce zostaną sfinansowane jeszcze większe reklamy, jeszcze bardziej zeszpecające miasto. W dodatku miasto, które dla obcokrajowca przekraczającego pobliską granicę jest pierwszym kontaktem z Podhalem, Małopolską i Polską.
Przykre wspomnienia z Czarnego Dunajca zostały spotęgowane kolejnego dnia, po słowackiej stronie. A to dzięki kontrastowi, jaki stanowił architektoniczny ład w osadach Stary Smokowiec, czy Tatrzańska Łomnica, administracyjnie będących częściami miasta Wysokie Tatry. Jazda po słowackim podnóżu Tatr była przyjemnością, jakby przeniesieniem się o sto lat wstecz, gdy budowana była większość tamtejszych budynków, w tym słynny Grand Hotel. Dlaczego Słowak potrafi dostrzec wartości wyższe niż jego biznes, a Polakowi tak trudno to przychodzi?
Na szczęście trasa dookoła Tatr składa się w większości z zachwytów. Chociażby podczas pięknego poranka na łące, gdzieś nad Zubercem, po nocy z niedalekim porykiwaniem jelenia, choć wydawać by się mogło, że prawie koniec października to już za późno na rykowisko. Na pewno jednak lepszy spóźniony jeleni amant, niż niedźwiedzi agresor nad głową ;-). Stałem wtedy na szczycie „mojej” łąki, ubrany w awaryjny polar, trochę szczękający zzębami, zza pleców wychodziło Słońce, a mgły powoli odsłaniały pasmo Rohaczy. Żal było składać wygodnego Tordisa od Fjorda Nansena, by ruszać w drogę.
Tego dnia cały czas towarzyszyło mi Słońce, bezchmurne niebo i coś, co dzisiaj, patrząc na zdjęcia, określiłbym jako rzadką w Polsce, czystość szerokiego, tatrzańskiego krajobrazu. Tatry po słowackiej stronie wydają się bardziej swobodne, żywe, naturalnie wtopione w otoczenie. Przede wszystkim – nieosaczone przez człowieka, jak ma to miejsce po polskiej stronie. I nie wyrywają z tej błogiej obserwacji nawet pojedyncze miejscowości przy Tatrzańskiej Drodze Młodzieży, którą nazwano tak na cześć komunistycznej młodzieży budującej drogę w latach 50-tych.
Miejsca na kolejny nocleg – w Szczyrbskim Plesie – nie mogłem lepiej znaleźć. Rano Kotlinę Liptowską przykryło morze mgieł, będących elementem efektownego zjawiska inwersji termicznej. Inwersja termiczna pojawia się w górach, gdy po bezchmurnej i najlepiej bezwietrznej nocy dochodzi do odprowadzenia ciepła z gruntu i zalegających nad nim mas powietrza, w miejsce których spływa z górskich zboczy powietrze zimne, wychłodzone. To, w kontakcie z wilgotnym powietrzem z dolin, powoduje powstawanie pary wodnej – morza mgieł widocznych na sąsiednich fotografiach. Najczęściej inwersja termiczna powstaje jesienią i zimą, ze względu na wspomnianą różnicę temperatur pomiędzy masami powietrza. Podobne warunki towarzyszyły mi w Karkonoszach na biegówkach kilka lat temu.
Ponieważ dzikie biwakowanie na terenie słowackiego TANAP-u, odpowiednika naszego Tatrzańskiego Parku Narodowego, jest zabronione, a w dodatku przed wyjazdem naczytałem się o niedźwiedziach, coraz bardziej ochoczo robiących w tym okresie wycieczki w celu nagromadzenia zapasów na zimę, Tordis tej nocy został w sakwie. Podobnie jak w Beskidzie Śląskim kilka dni wcześniej, miałem do dyspozycji internetowy serwis porównujący ceny noclegów w innych serwisach noclegowych – HomeToGo. Znalezienie noclegu było łatwe, a w wybranym apartamencie było sucho, ciepło i wifi – wszystko, czego potrzebuje dzisiejszy turysta. Kiedyś ów turysta woził ze sobą przewodnik z adresami, szukał budki telefonicznej w mieście, by wykonać sprawdzające rozmowy – dzisiaj wystarczy kilka gestów na ekranie telefonu.
Atrakcyjności słowackiej stronie Tatr nadają bez wątpienia widoki, rozpościerające się z popularnej szosy, nazywanej Drogą Wolności. Jednak warto pamiętać, że dzisiejsze zachwyty zawdzięczamy tragedii, jaka spotkała TANAP w 2004 roku. Wtedy, z powodu unikalnego układu pogodowego sięgającego Morza Bałtyckiego, przez Tatry przetoczył się huragan wiejący z prędkością nawet 230 km/h. Powalona została jedna piąta z łącznej liczby drzew w tatrzańskich parkach narodowych. Skutki tamtego wydarzenia będzie można obserwować jeszcze na pewno przynajmniej kilkadziesiąt lat. Samo sprzątanie powalonych drzew trwało dwa lata.
Trasa pokonana przeze mnie była najkrótszym szosowym wariantem wokół Tatr po słowackiej stronie. Nowo tworzony szlak wokół Tatr będzie miał dużo dłuższy przebieg: aż po Dolny Kubin i Rużomberk na zachodzie, a na wschodzie – po Kieżmark i Białą Spiską. I Pieniny? Jakie jakie są perspektywy czasowe, kiedy powstaną kolejne etapy – oficjalna strona tego nie precyzuje. Na razie można z niej pobrać wydany jesienią 2015 roku bezpłatny przewodnik po szlaku w wersji PDF, opowiadający o już istniejących fragmentach trasy i jej walorach krajoznawczych.
Tatry polskie i słowackie to kopalnia tematów, opowieści, inspiracji – także dla blogerów. Dla jednych to niekończące się szlaki piesze, dla innych kilka narciarskich stoków, a jeszcze inni Tatry wybrali sobie jako bazę do uprawiania narciarstwa biegowego. Dwójka tych ostatnich tworzy inicjatywę Biegówki pod Tatrami, wykazując dużo troski także dla stanu środowiska w podtatrzańskich miejscowościach. Ponad zakopiański smog wyszła Magda na wyjątkowy nocleg na szczycie Niżnych Rysów, a wizytę u słowackich górali w Zdziarze opisali Poszli-Pojechali. Wśród wielu tatrzańskich opowieści Kasi i Marka są też krokusy z Doliny Chochołowskiej, choć nie objęły ich (jeszcze) tatrzańskie panoramy Karola, zwykle podróżującego rowerem.
Tym razem, podczas mojej rowerowej wycieczki dookoła Tatr, ograniczyłem lokalną aktywność krajoznawczą do minimum. Na pewno więc wkrótce przyjedziemy na słowacką stronę Tatr z Olą, by na spokojnie poznać słowackie podtatrzańskie miasteczka. Wycieczka koleją linową na szczyt Łomnicy, zwiedzenie Jaskinii Bielskiej, czy Muzeum Wsi Orawskiej – to tylko wybrane miejsca, które musimy odwiedzić. Następnym razem.
źródło: www.znajkraj.pl